Ubieramy się:
- Ona - czerwona spódnica w kolorowe kwiaty założona na marszczoną wykrochmaloną halkę,
- Ja - ciemne spodnie.
- Ona – wyszywana biała bluzka obszyta koronką.
- Ja – skromna koszula w drobne paseczki.
- Ona – trzy sznurki czerwonych korali.
- Ja – srebrny łańcuszek.
- Ona – aksamitny serdaczek wyszywany cekinami.
- Ja – kolorowy szal.
- Ona – wianek z wielobarwnych kwiatów.
- Ja – torebka, a w niej woda i kanapka dla niej.
- Ona – moja pięcioletnia wnuczka, Krakowianka Maja.
- Ja – jej babcia Jola.
Jest pierwszy dzień wiosny. Szerokimi bulwarami nad Wisłą idziemy w stronę Wawelu. Majka biega i podskakuje, ja chłonę każdą chwilę tego magicznego dnia.
Wspinamy się na Wawelskie wzgórze. Opowiadam jej, jak tą samą drogą chodzili kiedyś królowie Polski, jak turkotały po niej koła powozów, jak stukały kopyta koni. Zatrzymujemy się przy murach i oglądamy panoramę miast. Majkę bardziej niż historia, interesuje wznoszący się właśnie, ogromny balon. Nic to, wiem, że co dziś wsączę do główki, gdzieś tam w pamięci zostanie. Idziemy dalej.
Pierwszy punkt programu – wieża Sandomierska. Wąskimi, stromymi schodkami wspinamy się wysoko, wysoko i słyszę - babciu strasnie jest - i trzeba moją Krakowiankę trzymać mocno za rączkę i dodawać otuchy i zatrzymywać na każdym podeście i opowiadając prawdziwe krakowskie historie tak, żeby brzmiały jak bajka.
A potem spacer po dziedzińcu. Dla mnie Wawel to magia, dla dzisiejszych turystów, magią jest Krakowianka Maja.
Roześmiana, ze sterczącymi spod wianka warkoczykami robi furorę. Zamiast zabytkom, ludzie robią zdjęcia Majce. Część robi to ukradkiem, część prosi o pozwolenie na sfotografowania się z maleńką Krakowianką.
Na dziedzińcu siadamy na schodkach. Tu ponoć wchłania się dobre promienie krakowskiego czakramu. Opowiadamy sobie o księżniczkach biegających po krużgankach, o ich życiu, zabawach, zwyczajach.
Po odpoczynku wędrujemy do katedry. Jej wnętrze robi na Majce ogromne wrażenie. Wspaniałe malowidła, figury zmarłych władców Polski, ołtarze, kwiaty. Dziecko chłonie prawdę jak najwspanialszą bajkę. Nie podobają jej się tylko arrasy - a dlacego, babciu, one nie błyscą, nie są złote i rózowe?
A potem szybciutko do smoczej jamy. Długo stoimy w miejscu, gdzie przesączająca się woda kapie na głowy. Teraz i my jesteśmy księżniczkami.
I jeszcze do smoka. Taki strasny, oglomny i ogniem zimnie! Babciu tzeba się mocno tzymać i pzytulić, zeby nie było strasnie.
No to się trzymamy i przytulamy i już zupełnie nie jest strasnie, a nawet jest bardzo miło.
Ulicą Grodzką idziemy na rynek. Podziwiamy stare kamienice, kościoły. Maja zadziera główkę i słucha hejnału - A wies, ja wiem dlacego on gla i dlacego tak nagle ulywa. Pani w pzeckolu nam mówiła.
Przysiadamy pod pomnikiem Mickiewicza i zajadamy obwarzanki. Obok młodzi ludzie z krakowskiej szkoły aktorskiej śpiewają i tańczą. Majka przytupuje i już po chwili tańczy wraz z młodzieżą. Wokół zbiera się tłumek ludzi, którym podoba się mała Krakowianka tańcząca na Rynku.
Kiedy w końcu odzyskuję moją wnuczkę, spełniam jej największe marzenie. Prosimy panią, która powozi dorożką, aby Majka mogłam posiedzieć i potrzymać lejce. Nie żeby zaraz jechać, co to to nie - bo jechanie też jest strasne.
W połowie spaceru dołączają rodzice Majki. Siedzimy, rozmawiamy, a mojej zmęczonej Krakowiance zaczynają zamykać się oczka i wiadomo, że to już koniec spaceru.
Tata podnosi swoją córeczkę i sadza „na barana”. Oj, czas do domu, czas.
Napisz komentarz
Komentarze